Uważam, że każdy obywatel, ma prawo zabiegać o dostęp do informacji publicznej w zakresie istotnym dla swojej gminy. Od drugiej połowy ubiegłego roku zacząłem więc występować do naszego urzędu o takie informacje - mówi Sławomir Woźniak, mieszkaniec gminy Inowrocław.
Nasz Czytelnik złożył już kilkadziesiąt wniosków o udzielenie informacji na temat działania Urzędu Gminy Inowrocław.
- Pan Woźniak chwilami destabilizuje naszą pracę - komentuje Marek Karólewski, zastępca wójta gminy Inowrocław i jako przykład podaje, że w okresie od 5 stycznia do 11 lipca br. mieszkaniec złożył blisko 50 pism. Każde z nich zawierało po pięć i więcej zapytań.
Oczekuje prostych odpowiedzi
- Gdyby odpowiedzi merytoryczne i rzetelne udzielane były na czas, to wniosków byłoby z pewnością mniej - ripostuje pan Sławomir.
Jednocześnie twierdzi, że urząd w każdy możliwy sposób ogranicza udzielanie mu odpowiedzi. - Informację prostą traktuje się jako przetworzoną, by jej nie udostępnić, czy też kieruje się do mnie dodatkowe pytania, które nic nie wnoszą, by tylko zwlekać z odpowiedzią - dodaje mieszkaniec.
Zaś wicewójt zauważa: - Trzeba się sporo nagimnastykować, żeby udzielić odpowiedzi panu Woźniakowi. Koszty takich działań są duże. Niedawno przygotowaliśmy dla niego 500 sztuk dokumentów. Etatowy pracownik urzędu i stażystka musieli poświęcić na to aż cztery dni.
- To prawda. Zasypuję gminę wnioskami. Stawiam jednak proste pytania, na które oczekuję prostych odpowiedzi. Nieprzetworzonych, bo tylko wtedy informację publiczną można uznać za ważną - jasno stawia sprawę Sławomir Woźniak.
O co pyta władze? Przede wszystkim chce wiedzieć, w jaki sposób użytkuje się gminne pojazdy?
- Wpierw była odmowa. Potem otrzymywałem odpowiedzi na zasadzie kopiuj, wklej. Tymczasem chciałem poznać dokładnie, ile gminę kosztuje utrzymanie pojazdów, bo jako jej mieszkaniec mam do tego prawo i chcę być poważnie traktowany - podkreśla Sławomir Woźniak.
Skoro odpowiedzi były wymijające, mieszkaniec wystąpił do Samorządowego Kolegium Odwoławczego.
- Doszedłem do wniosku, że być może zostanie uznane to za złośliwość, ale urzędnicy muszą poczuć, że obywatel ma rację - zauważa nasz Czytelnik.
W sprawie pojazdów SKO przyznało rację Sławomirowi Woźniakowi. Jak podkreśla zainteresowany, urząd dał sobie jednak aż dwa miesiące na udostępnienie danych.
- Nasz mieszkaniec chciał, abyśmy przygotowali mu koszty ewidencji pojazdów, faktury za ich obsługę i za zakupione paliwo od 2012 roku. Na dziś mamy dwie corsy i sześć innych pojazdów. A to, po przeliczeniu, oznacza ponad dziesięć i pół tysiąca dokumentów. Aby udzielić odpowiedzi panu Woźniakowi, trzeba te dane przetworzyć - tłumaczy Janusz Radzikowski, szef Gminnego Zakładu Komunalnego.
Zauważa on też, że mieszkaniec gminy nie wskazał formy (elektroniczna lub papierowa), w jakiej chciał otrzymać dane, o które wystąpił. Dodaje, że sąd jednoznacznie określił ją na papierową, zaś ustawa o informacji publicznej dopuszcza w takiej sytuacji pobór opłaty za usługę. Urząd mógł pobrać w tym przypadku nawet ponad 6 tys. zł.
Sławomir Woźniak nie zgadza się z takim stawianiem sprawy. Uważa, że każda informacja, o którą występuje jest prosta, nie trzeba jej przetwarzać, a na dodatek może być wygenerowana w normalnym cyklu pracy jednostki. Dodaje, że wskazał formę przekazania dokumentów. Chciał otrzymać je drogą elektroniczną, poprzez skopiowanie na swoją pamięć przenośną. Janusz Radzikowski jednak odmówił.
- Wykazujemy dobra wolę. Chcemy w ramach dostępu do informacji publicznej przygotować wszystkie dokumenty, o które zwraca się mieszkaniec gminy. Musi się to jednak odbywać zgodnie z prawem. Konieczne jest więc na przykład zasięganie opinii radcy prawnego. Nie możemy też przenosić z naszych komputerów danych na czyjeś prywatne urządzenia - argumentuje kierownik GZK.
A Sławomir Woźniak kontruje. Twierdzi, że urzędnik nie powinien wykazywać dobrej woli, tylko kierować się jasno sprecyzowanymi przepisami i udostępnić informację w terminie 14 dni lub jeżeli nie jest to możliwe, poinformować wnioskodawcę o przyczynie zwłoki.
Z kolei Janusz Radzikowski przypomina zasadę występowania o dostęp do informacji publicznej. - Każdy, kto chce go uzyskać, musi wykazać, że jest to szczególnie istotne dla interesu publicznego. Cały czas wzywamy pana Woźniaka, aby to uczynił - dodaje.
Sławomir Woźniak zauważa natomiast, że nie zawsze trzeba udowadniać interes publiczny. Informacja należy się mieszkańcom, więc zadaje kolejne pytania o to, na jakich zasadach zatrudnia się pracowników Urzędu Gminy Inowrocław?
Zatrudnienie pod lupą
- Chcę się dowiedzieć, czy odbywa się to zgodnie z prawem. Docierają do mnie różne informacje na ten temat. Słyszałem nawet o niszczeniu dokumentów. Niestety, urząd gra sobie ze mną w kotka i myszkę. A ja wiem, że mam rację, a więc mam też prawo pytać. Urząd powinien przedstawiać rzetelną informację o tym, ile osób startowało w konkursie na konkretne stanowisko, ile przeszło do kolejnego etapu i tak dalej. Tymczasem zasłania się ochroną danych osobowych, co poczytuję jako kolejną próbę ograniczenia dostępu do informacji publicznej - zauważa Sławomir Woźniak.
Również w tym przypadku mieszkaniec skierował skargę do Samorządowego Kolegium Odwoławczego. To jednak uznało, że postępowanie gminy jest zgodne z prawem. Sprawa trafiła więc do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego.
Tymczasem wicewójt Marek Karólewski tłumaczy: - W formie informacji publicznej zamieszczamy postępowania w trybie naboru. Można bez problemu prześledzić całą procedurę od ogłoszenia naboru po jego wynik. O tym, że działamy zgodnie z przepisami świadczy choćby to, że nigdy nie było żadnych odwołań po zakończonym naborze ze strony osób starających się u nas o pracę. A zdarzało się, że starało się o nią dwadzieścia, a nawet trzydzieści kandydatów.
Sławomira Woźniaka nie do końca przekonuje taki komentarz. - W różnych naborach jest to różnie podawane. Biorąc pod uwagę nawet najpełniejsze informacje, obywatel i tak nie jest w stanie wyciągnąć z nich odpowiednich wniosków - dodaje.
Pod egidą stowarzyszenia
Wraz grupą mieszkańców gminy Inowrocław Sławomir Woźniak utworzył Stowarzyszenie „Nasze Prawo”. To ono jest obecnie podmiotem kierującym zapytania do Urzędu Gminy Inowrocław.
- Ale i tak mówi się, że to Woźniak stoi za wszystkim i jest złośliwcem - zauważa nasz czytelnik.
Jego słowa potwierdzają się. W Urzędzie Gminy pada komentarz: - Działanie stowarzyszenia nie jest ukierunkowane na dobro interesu publicznego, a tylko i wyłącznie na zdobycie jakiejkolwiek popularności medialnej w związku z przyszłymi wyborami samorządowymi.
Lider „Naszego Prawa” nie zgadza się z tym komentarzem. Podkreśla, że stowarzyszenie powstało między innymi po to, by zadawać władzy niezręczne pytania, a nie dla medialnego poklasku. Jego zadaniem jest nagłaśnianie spraw, o których mieszkańcy gminy powinni wiedzieć.
Jednym z działań „Naszego Prawa” było przygotowanie ankiety dla radnych gminy Inowrocław. Dotyczyła ona znajomości ustawy o dostępie do informacji publicznej. Samorządowcy nie mali zamiaru uczestniczyć w takim sprawdzianie. Czyżby bali się, że słabo wypadną?
Stowarzyszenie wystąpiło też do wójta gminy Inowrocław o nieodpłatne wynajęcie sali w urzędzie, na potrzeby wykładu w zakresie dostępu do informacji publicznej. Przygotowuje też spotkanie z udziałem mieszkańców. Dotyczyć ma ono opłat za wodę na terenie Kruśliwca.
Działalność „Naszego Prawa” nabiera tempa.
Czytaj także: Kujawskie nuty wyróżnione pod Tatrami
Strefa Biznesu: Rolnicy zapowiadają kolejne protesty, w nowej formie
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?