Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Jain: Już nie będę się chować za barem [ROZMOWA NaM]

Redakcja
Jej pseudonim artystyczny prawie nikomu jeszcze nic nie mówi, ale jej największy hit, "Come", słyszał w Polsce prawie każdy. Od najmłodszych lat jeździ po świecie, a zebrane doświadczenia wykorzystuje w swojej muzyce, nasycając ją plemiennymi rytmami. Jej serce pozostało w Afryce - na palcu nosi pierścień, zaklęty przez senegalskich czarowników, by przynosił jej szczęście. Na scenie jest prawdziwym wulkanem energii, choć - jak opowiada - jeszcze kilka lat temu tak wstydziła się swoich pierwszych piosenek, że śpiewała je rodzicom przez ścianę. Poznajcie Jain.

Wiem, że nie wolno pytać, ale ile właściwie masz lat?

Dwadzieścia trzy.

A mimo to udało Ci się już mieszkać w tak egzotycznych krajach jak Kongo czy Zjednoczone Emiraty Arabskie. Jak Ty to robisz?

Mój tata pracuje w branży naftowej i często musi zmieniać miejsce zamieszkania, a my jako jego rodzina musieliśmy jeździć za nim. Urodziłam się na południu Francji, ale w wieku 9 lat mieszkałam już w Dubaju. Trzy lata później przeprowadziliśmy się do Kongo, potem do Abu Dhabi. I wreszcie niedawno wróciłam do Francji.

Czyli nie miałaś wpływu na to, dokąd jechałaś, nie przeszkadzało Ci to?

Myślę, że w życiu niektóre decyzje podejmowane są bez naszego udziału i trzeba to zaakceptować. Jeśli trafiam w jakieś miejsce, to znaczy, że kryje się za tym jakiś głębszy sens. Z drugiej strony, kiedy mieszkałam w Kongo, miałam wolną rękę, mogłam podróżować też po innych krajach w okolicy. Najlepiej podróżuje się właśnie w młodym wieku, bo zwraca się uwagę tylko na dobre rzeczy. Nie widzi się polityki, przemocy i zła – tylko nowych przyjaciół i egzotyczny, nieznany świat do odkrycia. Cieszę się, że tyle podróżowałam, chociaż gdy ruszaliśmy dalej, musiałam zostawić przyjaciół, czasem chłopaka.

Jakie jest Twoje ulubione wspomnienie z tego czasu spędzonego poza Europą?

Hmm, to bardzo trudne pytanie… OK, wiem. Byliśmy w Kongo i po raz pierwszy zaśpiewałam przed moimi rodzicami piosenkę napisaną przez siebie. To był bardzo intensywny moment, bo nie powiedziałam im, że piszę swoje rzeczy, więc była to dla nich duża niespodzianka.

Naprawdę nie zauważyli wcześniej?

Nie! Przez to wszystko byłam tak zestresowana, że przyszłam do kuchni, gdzie siedzieli, kazałam im wyjść do salonu i zaśpiewałam piosenkę przez ścianę, żeby nie mogli na mnie patrzeć (śmiech). Ale wyszło dobrze, mieli w oczach łzy wzruszenia.

Naprawdę byłaś tak nieśmiała?

Strasznie! Ale teraz już to opanowałam i obiecuję, że podczas koncertów nie będę się chować za barem ani śpiewać zza sceny.

W Afryce powszechne jest granie muzyki na ulicach. Odważyłaś się kiedyś zrobić coś takiego?

Kiedy wróciłam do Francji, miałam już nawiązane kontakty w świecie muzycznym, więc nie musiałam grać na ulicy, żeby zwrócić na siebie uwagę. A że Francuzi są bardzo zestresowanym narodem, biegają z miejsca na miejsce i nie zauważają innych ludzi, to też żadna przyjemność grać w Paryżu na ulicy.

A co z Montmartre, słynną dzielnicą artystów?

Tak, tam jest rzeczywiście inaczej, ale chodzę tam posłuchać innych muzyków.

Wiesz, ja chyba wolę słuchać muzyki niż ją grać. (śmiech) Dziwna ze mnie piosenkarka.

A kiedy zaczęłaś uczyć się grać?

Miałam wtedy siedem lat, zaczęłam chodzić na lekcje gry na perkusji. Takie podstawowe ćwiczenia rytmiczne. W Dubaju uczyłam się tradycyjnych orientalnych technik perkusyjnych, potem pojechałam do Afryki, a tam – wiadomo – było jeszcze więcej bębnów. (śmiech) Bardzo przemawiają do mnie plemienne rytmy, dlatego dobrze się tam odnalazłam.

Perkusja to taki raczej mało dziewczęcy instrument – skąd taki wybór?

Kiedy mieszkałam we Francji, obok naszego domu była szkoła muzyczna. Któregoś dnia rodzice zabrali tam mnie i moje dwie starsze siostry i kazali nam coś wybrać. Jedna z moich sióstr wybrała saksofon, druga gitarę, a mnie skusiła perkusja. Chyba dlatego, że jako dziecko uwielbiałam chodzić z patykami i walić w różne rzeczy. (śmiech)

Jain
mat. prasowe

Podczas swoich podróży spotkałaś wiele osób związanych z muzyką, które bezpośrednio wpłynęły na Twoją karierę. Skąd się brali?

W Kongo poznałam Mister Flasha, DJ-a i beatmakera. Nauczył mnie, jak nagrywać poszczególne partie: gitary, bębny, głos. Pokazał oprogramowanie, w którym można to wszystko łączyć. Z kolei mojego agenta poznałam przez Myspace. Miałam wtedy 16 lat i szukałam profesjonalnego wsparcia, więc wysłałam wiadomości do każdej wytwórni, sklepu płytowego czy osoby związanej z muzyką, jakie tylko udało mi się znaleźć. Mnóstwo osób mnie zignorowało, ale on się odezwał, skontaktował mnie z Yodelice, moim producentem i tak to poszło.

Naprawdę znalazłaś producenta na Myspace?

Aha. W Afryce. Takie rzeczy nie zdarzają się codziennie, co? (śmiech)

A Mister Flash nauczył Cię rzeczy, które teraz wykorzystujesz podczas koncertów? Bo występujesz sama, bez zespołu.

Powiedziałabym, że bardziej niż technikę, dał mi wolność. Mogę siedzieć w domu i nagrywać muzykę, bez konieczności wydawania ogromnych pieniędzy na wynajęcie studia i tak dalej. Przygotowuję robocze wersje utworów w domu, a potem zanoszę to mojemu producentowi, który nadaje temu trochę bardziej profesjonalne brzmienie.

Dlaczego koncertujesz w ten sposób? Nie brakuje Ci przyjemności ze wspólnego tworzenia muzyki?

Taki był plan. Chciałam móc grać wszędzie bez specjalnego przygotowania. Stąd wzięła się ta na wpół żartobliwa koncepcja wielozadaniowej superkobiety, która potrafi robić mnóstwo rzeczy w tym samym czasie…

Ach, więc to stąd ta okładka!

Tak! Dlatego mam tam tyle rąk.

Myślałem, że to nawiązanie do hinduizmu.

Nie, nie chodziło o Indie, chociaż trochę bawimy się tą koncepcją. Któregoś dnia przeczytałam cytat z dżinizmu [ang. jainism - przyp. red.], hinduskiej filozofii: „Nie bądź dumny ze swoich osiągnięć i nie smuć się porażkami”. Uznałam to za piękne słowa, więc mój pseudonim, Jain, do tego nawiązuje.

Robisz karierę we Francji, teraz Twoja piosenka „Come” stała się wielkim hitem w Polsce. Spodziewałaś się tego?

W ogóle się tego nie spodziewałam! Któregoś dnia wyszukałam teledysk do „Come” na YouTube, żeby sprawdzić czy ktoś to w ogóle ogląda, i okazało się, że wszystkie komentarze są po polsku! Zaczęłam się zastanawiać, czy coś złego stało się u was, czy u mnie w głowie (śmiech). Ale cieszę się, że dzięki temu mogłam przyjechać do Polski, bardzo mi się tu podoba.

Wracasz jeszcze w lutym na kolejny koncert…

Tak, zagram w Fabryka Szyfrysz. …Nie? (śmiech) La Fabryka… Cziny w Warszawie? To bardzo trudna nazwa!

Myślę, że wybrali to miejsce złośliwie.

Też tak uważam! I jeszcze te wizyty w waszym radiu i te wszystkie: „Hej, mówi Jain, słuchacie Radia Bóg-jeden-wie-jak-to-wymówić”. Macie bardzo trudny język.

Rozmawiał Marcin Śpiewakowski, dziennikarz portalu warszawa.naszemiasto.pl

Jain wystąpi 5 lutego 2016 r. w warszawskiej Fabryce Trzciny. Bilety w przedsprzedaży kupicie od 75 złotych.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto