Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Łukasz Żytko chce wrócić do Inowrocławia [wywiad]

Mateusz Stępień
W 1998 roku Łukasz Żytko miał 17 lat. Uczęszczał do Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Warce, której drużyna grała na drugim poziomie rozgrywkowym. Od tamtego czasu - w klubach ekstraklasy i pierwszej ligi, Żytko rozegrał 17 sezonów. Z tego okresu najczęściej grał w zespołach z Inowrocławia. W tym mieście zaczął też pierwszą trenerską pracę.

Mateusz Stępień: Pamięta pan przyjazd do Inowrocławia w 2001 roku?
Łukasz Żytko, były koszykarz Noteci, Sportino i trener KSK Noteć: Po nauce i grze w Warce, sezonie w Toruniu, przeniosłem się do Stargardu. Nie grałem tam tyle, ile oczekiwałem, choć dawałem z siebie sto procent i udowadniałem, że zasługuję na więcej minut. Nigdy nie mogłem pogodzić się z rolą zmiennika przeciętnych i marnych obcokrajowców. Robiłem wszystko, żeby grać jak najwięcej i pełnić ważne role w drużynie. W Spójni moja sytuacja przez dłuższy czas się nie zmieniała. Wtedy pojawiła się możliwość dłuższego grania w Noteci, której trenerem był Jerzy Chudeusz. Miałem pełnić rolę zmiennika dla Petera Welscha. Niedługo jednak musiałem czekać na rolę pierwszego rozgrywającego. Peter złapał kontuzję, Jarek Kalinowski leczył uraz. Grałem dłużej, pewniej czułem się na parkiecie, trafiłem do szerokiego składu reprezentacji Polski. Już wtedy w Inowrocławiu poznałem wiele świetnych osób, z którymi do dzisiaj utrzymuję kontakt. Miałem też blisko do Torunia, gdzie mieszkała Kasia, również koszykarka, moja ówczesna dziewczyna, obecnie żona (Katarzyna Maksel-Żytko).

W tamtym sezonie Austin rzucił 50 punktów w derbach z Anwilem Włocławek. Noteć zwyciężyła 91:80.
Był świetnym zawodnikiem. Pewnie nie ma w Inowrocławiu kibica, który oglądając grę Alexa z trybun, stwierdziłby inaczej. Był dobrym kumplem, zostawał ze mną i Hubim (Hubertem Radke) po treningach, przekazując wiedzę i doświadczenie. Potrafił być też niesforny i bardzo konfliktowy. Zdarzały się latające krzesła po hali, bójki na treningach. Ale wracając do tamtego sezonu - my, w zespole, docieraliśmy się z każdym meczem. I mimo że walczyliśmy o utrzymanie, bo po rundzie zasadniczej zajmowaliśmy przedostatnie miejsce, w końcówce pokazaliśmy wszystko, co mieliśmy najlepsze. Efekt był taki, że zanotowaliśmy serię kilku zwycięstw z rzędu (dziewięć), w tabeli awansowaliśmy o dwa miejsca, a ja nie miałem żadnych wątpliwości - chciałem zostać w Inowrocławiu na nowy sezon.

Kolejny zespół miał trzech trenerów. Chudeusza po ośmiu kolejkach zastąpił Piotr Baran, a z kolei jego, po następnych sześciu - Mirosław Noculak.
Trener Noculak na mnie już nie stawiał. W ogóle młodzi gracze nie mogli liczyć u niego na zbyt wiele minut. Miał inną wizję, niż jego poprzednicy. Grali bardziej doświadczeni i przez niego sprowadzeni. Niestety, zaczęła się pogarszać sytuacja finansowa, były opóźnienia i problemy z wypłatami pensji.

Wyjechał pan na dwa lata. W tamtym czasie grał w Czarnych Słupsk i Polpaku Świecie. Jak wspomina tamten okres?
Pobyt w Słupsku bardzo dobrze. Ściągnął mnie Tadeusz Aleksandrowicz. Budował zespół młodych i głodnych gry zawodników, którzy bez respektu będą grali w ekstraklasie u boku dwóch doświadczonych zawodników - Darka Parzeńskiego i Daniela Blumczyńskiego. W pierwszym roku w Czarnych zagrałem w 32 meczach. Indywidualnie był to jeden z moich najlepszych sezonów, zwłaszcza druga runda. Z tego słupskiego okresu najbardziej zapamiętałem mecze derbowe w rozgrzanym do czerwoności kotle, jaki robił się wtedy w hali Gryfia. To było coś niesamowitego. Moja sytuacja zmieniła się po przyjściu do drużyny trenera - dzisiaj świętej pamięci - Andrzeja Kowalczyka. W krótkim czasie w klubie pojawiło się wielu ściągniętych przez niego obcokrajowców. Role innych koszykarzy bardzo zmalały i gdy sam zacząłem grać coraz mniej, poprosiłem o rozwiązanie kontraktu. Miałem propozycję z Astorii Bydgoszcz, ale nie dostałem na to zgody. Nie byłoby jej też na każdą inną z ekstraklasy. Kowalczyk miał takie swoje nieczyste zagrania. Nie widział dla mnie miejsca na parkiecie, ale w drużynie przeciwnika z ligi byłem dla niego zbyt groźny. Zablokował mój kontrakt w Bydgoszczy, stąd odejście do pierwszej ligi, do Polpaku Świecie. Tam poznałem trenera Aleksandra Krutikowa, który prowadził zespół razem z Tadeuszem Gzellą. Później z Krutikowem nasze losy skrzyżowały się jeszcze kilka razy. Od początku dobrze nam się współpracowało. Już w Świeciu, jako na nowym zawodniku, zrobił na mnie dobre wrażenie. Poznałem fachowca, który wymaga zaangażowania na treningach, krótko trzyma zespół, ma twarde zasady. Jest też dobrym człowiekiem, pomocnym, ale przede wszystkim szczerym. Było wiele sytuacji, takich ludzkich, w których można było na niego liczyć. W Świeciu wywalczyliśmy awans do ekstraklasy. Po sezonie mój agent prowadził rozmowy z władzami klubu, ale nie doszło do konkretów. W Świeciu zbudowano wtedy mocny skład, jak na debiut w PLK. Gdybym został na obwodzie o miejsce rywalizowałbym m.in. z Krzysiem Szubargą, z którym znałem się już z Noteci i Litwinem Andriusem Lepinaitisem. I tak się stało, że wróciłem do Noteci.

Na sezon, w którym drużyna nie wygrała żadnego spotkania.
Rozgrywki 2005/2006 dla nikogo nie były dobre. „Zmiany” - to chyba najlepsze określenie do tamtego okresu. Bo zmieniało się naprawdę wszystko. Organizacyjnie? Nie było żadnej organizacji, żyliśmy z dnia na dzień, pełna improwizacja, same problemy, brakowało pieniędzy, były duże zaległości. Sportowo - zespół nie wygrał żadnego meczu, a rotacje w składzie były takie, jakich ja wcześniej, ale też później, nigdy nie widziałem. Co dwa-trzy dni przyjeżdżali nowi zawodnicy, często bardzo przypadkowi. Byli nawet tacy, co nie potrafili grać w kosza. Przynajmniej w tej marnej atmosferze i braku perspektywy na lepsze bywało wesoło z ich powodu. Ci, co grać potrafili, byli przez chwilę, trochę pograli i wyjeżdżali. Gdy było wiadomo, że sytuacja się nie polepszy, zadzwonił do mnie trener Dariusz Szczubiał, który prowadził wtedy Polpharmę. Naprawdę, nie miałem nad czym się zastanawiać. W styczniu wyjechałem do Starogardu Gdańskiego.

Pół roku później był pan już z powrotem - w Sportino.
Nowy klub, nowi ludzie. Rozmawiałem z władzami - Danutą Czynsz, Czarkiem Wierzbickim i trenerem Sergiejem Żełudokiem. Każdy z nich dobrze wiedział, jak w Inowrocławiu zakończył się poprzedni sezon. W Sportino miało być inaczej. I tak było, od samego początku. Mieliśmy bardzo dobry podstawowy skład i silną ławkę rezerwowych. Organizacyjnie też nie mogliśmy narzekać.

W pierwszym sezonie Sportino było krok od awansu do ekstraklasy. W półfinale - do trzech zwycięstw, w rywalizacji z Górnikiem Wałbrzych prowadziliście 2:0 i mieliście przed sobą dwa mecze w swojej hali. Dlaczego to Górnik wygrał trzy kolejne spotkania?
Nie daliśmy rady fizycznie. Tamten sezon pod tym względem był bardzo ciężki. Już do rywalizacji w półfinale przystępowaliśmy mocno zmęczeni. Po wygranych dwóch meczach na wyjeździe, bardzo wierzyliśmy w awans. W spotkaniach u siebie zabrakło trochę szczęścia, nie mogliśmy złamać rywala i odskoczyć na kilka punktów. Mecze były wyrównane. Niestety, Górnik okazał się lepszy. Awans wywalczyliśmy za to rok później. Zmienił się trener - przyszedł Jacek Winnicki, który miał świetny warsztat i bogate doświadczenie wyniesione z Euroligi. Wprowadził nowe zasady i schematy, postawił na obronę. Żałuję, że tylko przez rok miałem okazję z nim pracować. W tamtym czasie jego rola wykraczała poza sprawy szkoleniowe. Pomagał zarządowi, podpowiadał, doradzał rozwiązania, wyjścia z jakichś sytuacji. Bo i w tych kwestiach jego wiedza była ogromna. Później, w debiucie Sportino w ekstraklasie, pomimo złego dla nas terminarza na początku i wysokich porażek z Anwilem i Asseco, rozegraliśmy dużo lepszy sezon, niż ktokolwiek mógł przypuszczać. Mieliśmy świetny, zgrany i rozumiejący się zespół. We własnej hali postawiliśmy się Anwilowi w rewanżu (62:67), przede wszystkim Asseco (95:99 po dogrywce), pokonaliśmy Turów Zgorzelec (82:78). Hala czasami znów pękała w szwach. Były mecze, po których z parkietu schodziliśmy pokonani, a kibice nas oklaskiwali i gratulowali występu. To był dobry czas inowrocławskiej koszykówki i też mój indywidualnie.

Dostrzegł to Milija Bogicević, który budował skład Polpharmy na kolejny sezon.
Kontrakt, co rzadko zdarza się w polskich koszykarskich realiach, podpisałem krótko po zakończeniu rozgrywek w Inowrocławiu. Pierwszy okres treningowy odbył się w maju. I wtedy, niestety, przydarzyła mi się lekka kontuzja - stan zapalny ścięgna Achillesa, który wyleczyłem podczas przerwy w lipcu. Gdy w sierpniu rozpoczęły się właściwe przygotowania, wszystko było dobrze do momentu naderwania tego ścięgna. Przytrafiło mi się to w najgorszym czasie, bo na dwa tygodnie przed ligą. To oznaczało stracony początek sezonu. Prezesowi Polpharmy taka sytuacja nie odpowiadała i nie czekał na mój powrót do zdrowia. Rozpoczęły się próby kombinowania przy moim kontrakcie. Wtedy zadzwonił do mnie Waldemar Buszkiewicz, który był wtedy prezesem Sportino. I co ciekawe, mniej więcej w tym samym czasie propozycję złożył mi też Mirosław Lisztwan z Czarnych Słupsk. Znalazłem się w dość dziwnej sytuacji - miałem niewyleczoną do końca kontuzję, a dwa kluby zaczęły się wzajemnie przebijać. Postawiłem na Sportino. W Inowrocławiu mogłem liczyć na dużą pomoc. Na nogi postawił mnie współpracujący z klubem doktor Artur Szumlański. W Inowrocławiu dograłem tamten sezon do końca i rozegrałem cały następny.
Później przeniósł się pan do Torunia. Podobno miał to być jeden i jednocześnie ostatni sezon w karierze.
- Jakaś bzdura. Nie mam pojęcia, skąd wzięły się te informacje, często zresztą przywoływane. Owszem, w Toruniu mieszkałem od dawna, ale przed żadnym z sezonów, a ostatecznie w SIDEn-ie spędziłem ich trzy, nigdy nie powiedziałem, że będzie moim ostatnim w karierze. Mieliśmy dobry zespół, postęp był widoczny z każdymi kolejnymi rozgrywkami. Na końcu pozostał jednak niedosyt, bo zabrakło awansu. Dzięki zakupieniu tzw. dzikiej karty, Toruń ostatecznie zagrał w ekstraklasie w następnym sezonie. Dzisiaj jest wicemistrzem Polski. Ostatni swój rok spędziłem w Stargardzie, z dobrym znajomym trenerem na ławce (Aleksandrem Krutikowem). Coraz częściej łapały mnie urazy i kontuzje. Doszedłem do wniosku, że będzie to najlepszy moment, żeby odejść, skończyć grać, ustąpić miejsca młodszym.

Kiedy odebrał pan telefon od prezesa Krzysztofa Łaszkiewicza z propozycją objęcia drużyny?
Latem 2015 roku, po awansie Noteci do pierwszej ligi. Z tym, że mój kontakt z władzami KSK i osobami, które były blisko koszykówki w Inowrocławiu, nastąpił wcześniej - jeszcze, gdy drużyna grała w drugiej lidze. Przez wszystkie spędzone lata w Inowrocławiu, bardzo związałem się z tym miastem i ludźmi, poznałem koszykarskie środowisko i zależało mi, żeby ta dyscyplina się tutaj rozwijała. Przed sezonem w drugiej lidze byłem zapraszany na spotkania, podczas których omawiano przyszłość klubu pod względem organizacyjnym. Ktoś rzucił pomysł, ktoś inny go podjął, dodał coś od siebie, trzeci zwrócił uwagę, że owszem, to jest dobre, ale można zrobić to inaczej itd. Poproszono mnie o sporządzenie swojej wizji organizacyjnej klubu i taki plan zrobiłem. W pewnym stopniu opierał się na działaniach, które wcześniej podpatrzyłem w różnych klubach, ale wszystkie punkty były rozszerzone o inne moje propozycje, wiele pomysłów było autorskich. Całość przekazałem władzom Noteci. Plan się spodobał, ale nie bardzo było komu go wdrożyć. Dwie najwięcej pracujące w klubie osoby - prezes Krzysztof Łaszkiewicz i wtedy jego zastępca, a dzisiaj prezes Wojciech Kujoth, z nadmiaru swoich obowiązków tak naprawdę nie bardzo mieli czasu, żeby wziąć się za kolejne. Temat upadł, kontakt na jakiś czas się zerwał, spotkania przestały się odbywać. Wtedy w ogóle nie myślałem o objęciu jakiejkolwiek roli w drużynie. Po jakimś czasie, jak wspomniałem - latem 2015 roku, zapytano mnie, czy byłbym gotów objąć drużynę w pierwszej lidze. Z tego, co wiem, oprócz mnie, było jeszcze dwóch innych kandydatów.

Co było trudniejsze - gra czy prowadzenie drużyny?
Zdecydowanie to drugie. Zawodnik musi prowadzić odpowiedni tryb życia, przychodzić na treningi, ciężko trenować, odpoczywać i grać w meczach. Rola trenera jest bardziej rozbudowana. To nie tylko dobranie odpowiedniej taktyki, prowadzenie zajęć, zespołu w meczach, czy analiza rywali, którą u nas zajmował się Jacek Stajszczak. Trenerowi towarzyszy dużo większy stres, trzeba mieć odpowiednie podejście do zawodników, do każdego indywidualne. Dużą rolę odgrywa psychika i dobra atmosfera w drużynie. A ta, jak wiadomo, jest tym lepsza, im lepsze osiąga się wyniki. Na całościowy obraz wpływały też inne czynniki.

Dlaczego odszedł pan z klubu?
Zadecydowały względy sportowe. Widziałem, że w tej drużynie potrzebny jest powiew świeżości i impuls, który natchnie niektórych koszykarzy do większej pracy. Przez problemy finansowe klubu zaczęła się psuć atmosfera do pracy. Zawodnicy zaczęli się frustrować, musieli martwić się o inne rzeczy, niż tylko trenowanie. Ciężko było się skupić na porządnej pracy. W tamtym czasie zatraciła się dobra chemia między mną, a zespołem. Z jednej strony rozumiałem ich, bo bywałem w takich samych sytuacjach, jako zawodnik. Z drugiej - nie rozumiałem po co przychodzić na trening, mecz i nie dać z siebie wszystkiego. Przestaliśmy sobie ufać - ja im, pewnie oni mnie. Zaczęły się dyskusje, kłótnie na linii zawodnik - trener, a to nie może mieć miejsca w drużynie. Sytuacja była prosta: trzeba było coś zmienić. Opcja, że zostaję, równała się z wymianą kilku zawodników i wzmocnieniem zespołu. Ze względów finansowych nie było to możliwe. Poza tym nie chciałem decydować się na takie kroki. W takim zestawieniu personalnym nie było gwarancji poprawy formy, więc najprostszym rozwiązaniem było wymienienie jednego człowieka - trenera. Zatrudnienie Milosa Sporara było dobrym posunięciem, rozmawialiśmy kilka razy po tym, jak objął zespół. Były koszykarz i pomimo młodego wieku - trener z doświadczeniem. Wielka szkoda, że drużynie nie udało się utrzymać w lidze. Byłem na kilku meczach, do końca wierzyłem, że zespół da radę. Niestety, ta drużyna mentalnie była bardzo słaba.

Jakie są pana najbliższe koszykarskie i trenerskie plany?
Chciałbym się rozwijać. Potrzebuję pracy u boku dobrego i mającego wieloletni staż trenera. Praca pierwszego trenera dała mi bardzo dużo, ale wiedzy trzeba szukać u lepszych. Później dostałem jeszcze kilka propozycji prowadzenia drużyn w drugiej lidze. Podziękowałem, bo najpierw chciałbym zebrać więcej doświadczenia.

Odnajduje się pan w pracy z dziećmi?
To jest zupełnie inna koszykówka. Bardziej zabawa, niż gra, ale o to chodzi w tak młodym wieku. Jeśli mam możliwość pomagam żonie w prowadzeniu zajęć w szkółce dla dzieci BasketBoom, której jesteśmy założycielami. Zainteresowanie jest duże. To naprawdę fajny widok, gdy jest się świadkiem odkrywania przez te dzieciaki nowych elementów koszykówki, które sprawiają im radość.

Wróci pan jeszcze do Inowrocławia?
Patrząc na moją historię i związki z Inowrocławiem, to na pewno (śmiech). Zastanawiam się, czy ja w ogóle wyjechałem z tego miasta. Nie mam pojęcia w jakiej roli i kiedy, ale wrócę. Marzy mi się, żeby w najbliższej przyszłości przyjechać tutaj i obejrzeć derbowe mecze przeciwko Anwilowi Włocławek czy Polskiemu Cukrowi Toruń. Chciałbym podziękować wielu osobom z Inowrocławia. Pewnie nie wszystkich dam radę wymienić, ale w szczególności dziękuję prezydentowi miasta panu Ryszardowi Brejzie, wszystkim pracownikom ratusza, radnym rady miasta i sponsorom, którzy wspierali nas finansowo, nie tylko przez ostatnie sezony; panu Krzysztofowi Łaszkiewiczowi i Wojtkowi Kujothowi za szansę, jaką mi dali w postaci uchylenia drzwi do trenerskiej kariery; trenerowi Jackowi Stajszczakowi za współpracę i pomoc w prowadzeniu drużyny; władzom i pracownikom OSiR-u, z którymi świetnie na co dzień mi się pracowało; zawodnikom, z którymi miałem przyjemność pracować; sympatykom, kibicom i przyjaciołom inowrocławskiej koszykówki. Za to, że byli przez te sezony. Dziękuję też Mariuszowi Kołeckiemu i grupie przyjaciół, którzy pomagali mi i wspierali w czasie pracy w Inowrocławiu. Do zobaczenia.


od 12 lat
Wideo

Wspaniałe show Harlem Globetrotters w Tauron Arenie Kraków

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na inowroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto