Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Tomasz Wasilewski wkrótce zacznie pracować nad kolejnym filmem. O czym będzie opowiadał? [WYWIAD]

Mateusz Stępień
- Nie dzielę filmu na części - reżyserię i scenariusz. Dla mnie to całość, którą chcę zrobić jak najlepiej - mówi reżyser pochodzący z Inowrocławia,który w młodym wieku odniósł międzynarodowy sukces.

Inowrocław: Tomasz ma 17 lat. Skończył drugą klasę liceum im. Jana Kasprowicza i krótko po tym rodzina Wasilewskich przeprowadza się do Warszawy.
Łódź: Nie dostaje się na wymarzony kierunek Reżyserii na słynnej szkole filmowej. Kończy więc inny - Produkcję.
Warszawa: Jest scenarzystą jednego z najchętniej oglądanych seriali w Polsce, zaczyna robić swoje filmy.
Berlin: W 2016 roku, za scenariusz do najnowszego z nich - „Zjednoczonych Stanów Miłości”, którego jest też reżyserem, odbiera statuetkę Srebrnego Niedźwiedzia podczas festiwalu filmowego Berlinale, jednego z najbardziej prestiżowych w Europie.

Tomasz Wasilewski, reżyser i scenarzysta, ma dopiero 36 lat, w Europie już jest uznawany za czołowego twórcę. W rozmowie z „Głosem Inowrocławia” opowiada o swoim największym sukcesie, wyjeździe z Inowrocławia, życiu i pracy.

Nieco ponad rok temu podczas prestiżowego festiwalu filmowego Berlinale otrzymał pan nagrodę Srebrnego Niedźwiedzia za scenariusz do filmu „Zjednoczone Stany Miłości”, którego jest też reżyserem. Co zmieniło się w pana życiu od tamtego momentu?
Trudno powiedzieć, co dokładnie. Na pewno były - i pewnie nadal są - z tego korzyści. Zostałem zauważony przez innych, przykładem m.in. nominacja za scenariusz (także do „Zjednoczonych Stanów Miłości” - przyp. red) do Europejskich Nagród Filmowych (nazywane są europejskimi Oskarami - przyp. red). Na sukcesie w Berlinie skorzystał film, którego dystrybucja została sprzedana do 30 krajów i jestem z tego naprawdę zadowolony. Obecnie przygotowuję się do pracy nad nowym obrazem. Na plan chciałbym wejść w przyszłym roku i jeśli wszystko potoczy się po mojej myśli - premiera będzie za dwa lata.

O czym będzie nowy film?
Emocjonalny portret doświadczonej, dojrzałej kobiety na zakręcie. I niestety tylko tyle w tym momencie mogę powiedzieć.

Statuetka przywieziona z Berlina zajmuje w domu szczególne miejsce?
Postawiłem ją na półce obok innych nagród i wyróżnień. Nie siliłem się na to, żeby była w głównym punkcie mieszkania. Zresztą tylko czasami zerkam w jej stronę, na pewno nie wpatruję się w nią codziennie.

Cofnijmy się do momentu przeprowadzki całą rodziną z Inowrocławia do Warszawy. Miał pan wtedy 17 lat. Jak pan wspomina tamten czas?
Wyprowadziliśmy się latem, krótko po tym, gdy skończyłem drugą klasę szkoły średniej. Chodziłem do liceum im. Jana Kasprowicza, byłem zaangażowany w życie kulturowe szkoły, zwłaszcza w teatr. Wyjeżdżając do Warszawy moje plany, co do przyszłości, były już konkretne i dotyczyły tylko reżyserii. Choć pamiętam, że jeszcze jako dziecko każdemu mówiłem, że w przyszłości zostanę aktorem. Przeprowadzki nie wspominam dobrze, nie chciałem wyjeżdżać z Inowrocławia. Musiałem zostawić wielu przyjaciół, znajomych i miasto, którego znałem każdy kąt. Wiedziałem, że przeprowadzam się w nieznane, że wszystko i wszyscy będą mi zupełnie obcy. Nie przepadałem wtedy za Warszawą, a musiałem ją polubić. Bo tam miałem kontynuować liceum i życie. Teraz mieszkam w stolicy dłużej, niż wcześniej w Inowrocławiu i mówiąc szczerze, nie wyobrażam sobie innego miejsca do życia w Polsce.

W Warszawie już na poważanie związał się pan z kinematografią. Skończył Akademię Filmu i Telewizji, później rozpoczął w Łodzi studia w Szkole Filmowej. Ale nie na wydziale reżyserii. Dlaczego?
Z prostego powodu - nie dostałem się na kierunek Reżyseria. Na tej samej łódzkiej uczelni podjąłem się więc zaocznych studiów z Produkcji. Pomiędzy zjazdami i wykładami w weekendy, asystowałem reżyserom przy sztukach teatralnych. Zbierałem szlify.

Pojawiła się wtedy myśl o zrezygnowaniu lub o tym, że reżyseria nie jest dla pana?
Raczej rozczarowanie. I to, że do wymarzonej pracy - jako reżyser, muszę iść inną drogą, skoro tą przez Łódź nie mogę.

Krótko po ukończeniu tej uczelni zaczął pan pisać scenariusze do „Barw Szczęścia”, do dzisiaj jednego z najchętniej oglądanych seriali w kraju.
Byłem świeżo po studiach i szukałem pracy. Miałem gotowy scenariusz do „Płynących Wieżowców”, filmu, który - licząc od tamtego czasu - zrobiłem sześć lat później. Ale wracając - podczas jednego ze spotkań z moją dobrą znajomą, aktorką Izą Kuną, w rozmowie najpierw zeszliśmy na tematy filmów, potem seriali, w końcu scenariuszy. Iza, za pośrednictwem Marka Modzelewskiego, skontaktowała mnie z Iloną Łepkowską. Napisałem próbny odcinek serialu i zostałem zaproszony do współpracy.

I rozumiem, że część aktorów, którzy wystąpili później w pana filmach m.in. Marta Nieradkiewicz czy Dorota Kolak, poznał pan przez „Barwy Szczęścia”?
Właśnie nie. Martę, którą uważam zresztą nie tylko za czołową polską aktorkę młodego pokolenia, ale już formatu europejskiego, poznałem wcześniej. To było w teatrze i jeszcze za łódzkich czasów. Z Dorotą Kolak również nie zetknąłem się przez serial. O Izie Kunie wspomniałem wcześniej, a ona grała i w „Barwach Szczęściach”, i u mnie, zresztą we wspomnianych. „Płynących Wieżowcach”. Nie przebywałem na planie serialu. Moja praca polegała na tym, że raz na jakiś czas spotykaliśmy się w grupie scenarzystów, omawialiśmy fabułę, główne i poboczne wątki, podział na sceny itd. „Barwy Szczęścia” to konkretny format telewizyjny, serial jest emitowany o bardzo dobrej porze i skierowany do określonej widowni. Oprócz pisania tekstów dla aktorów, szczegółowo musieliśmy trzymać się głównych założeń i nie wychodzić poza przyjęte ramy. Praca przy serialu dała mi stabilizację finansową. Dzięki temu mogłem zająć się robieniem swoich filmów.

Jednak przed pierwszym z nich - „W sypialni” z 2012 roku - a podczas pracy przy „Barwach Szczęścia”, był pan asystentem reżyserki Małgorzaty Szumowskiej w „33 scenach z życia”, filmu z międzynarodową obsadą.
Dużo wyniosłem z tej współpracy. Gośka dopuściła mnie do wszystkiego, co było związane z tym filmem, nie miałem żadnych ograniczeń. Sam też bardzo zaangażowałem się w tę pracę.

Robił pan wszystko pod kątem reżyserii, a Srebrnego Niedźwiedzia, o którym była mowa już w tej rozmowie, zdobył za najlepszy scenariusz. I co ciekawe sam powiedział pan w jednym z wywiadów, że nigdy nie myślał o sobie w kategoriach scenarzysty: „(…) scenariusze piszę po to, żeby reżyserować film (…)”.
Mogę tylko to potwierdzić. Robiąc film nie dzielę go na części - reżyserię i scenariusz. Traktuje go jako całość, którą chcę zrobić jak najlepiej. Jestem takim typem człowieka, który w każdy projekt angażuje się bez granic. Mam tak od dziecka. Na plan nie można przyjść o godz. 8 rano, odbić kartę jak w zakładzie pracy, wyjść o 16, znów odbić kartę i o wszystkim zapomnieć. Praca nad filmem jest nieustająca. I takiego zaangażowania wymagam od współpracowników, nie tylko aktorów, ale też ekipy technicznej, której praca jest przecież bardzo ważna.

Na pewno nie wszyscy tak oddają się pracy, jak pan. Co wtedy?
Jeśli widzę, że komuś to nie odpowiada lub nie może odnaleźć się w takim systemie, od razu chcę to wyjaśnić i o tym porozmawiać. Jeżeli obie strony nie widzą pola do współpracy, rozstajemy się. Nie obrażam się za to, nie rozpamiętuję, nie jestem pamiętliwy. Po prostu rozumiem i przyjmuję do wiadomości. W pełni zawodowe podejście.

Swoje zaangażowanie tak pan przenosi na aktorów, że ci, nawet bez uprawnień i prawa jazdy, na planie potrafią usiąść za kierownicą i zagrać scenę, w której prowadzą samochód.
(śmiech) Brak prawa jazdy, to jedno. Dwa, że aktor, którego ma pan na myśli, a który rzeczywiście się tego podjął, bo taką rolę miał w scenariuszu, naprawdę nie potrafił jeździć samochodem. Ale spokojnie, wszystko odbyło się z zachowaniem wszelkich zasad bezpieczeństwa, jeździliśmy po bocznych drogach, w tamtym momencie nie uczęszczanych przez innych. Nagranie sceny poszło sprawnie i zostało szybko zrealizowane.

Skoro jesteśmy już przy samochodach, to dokąd pan zmierza jadąc po drodze kariery? Bo wydaje się, że rok temu z krajowych tras, w Berlinie wjechał pan na autostradę.
Chciałbym mieć wolność w tworzeniu i realizacji swoich filmów. Robię to teraz i chciałbym, żeby tak pozostało. Wtedy czuję się spełniony.

Ten pana metaforyczny samochód ma w rejestracji cyfry 2609?
Pewnie tak (śmiech). To dzień i miesiąc z mojej daty urodzenia. I te cyfry przemycam w różnych formach do swoich filmów. Taka mała rzecz, bardziej psikus, ale dla osób, które o tym wiedzą, mały uśmiech w ich stronę.


emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Nie tylko o niedźwiedziach, które mieszkały w minizoo w Lesznie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na inowroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto