Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Ireneusz Śmigielski. To dzięki niemu do Kruszwicy przyjeżdżają olimpijczycy [wywiad]

Mateusz Stępień
11 sierpnia 2016 rok, Igrzyska Olimpijskie w Rio de Janeiro. Wioślarska osada dwójki podwójnej wagi lekkiej w składzie z kruszwiczaninem Arturem Mikołajczewskim, o setne sekundy wyprzedza na mecie duet Włochów i awansuje do finału. W Młodzieżowym Ośrodku Wychowawczym dla dziewcząt transmisję oglądają wychowanki z opiekunem Ireneuszem Śmigielskim. #Kilka minut po zakończeniu biegu na telefon Śmigielskiego przychodzi SMS: „Irku, gratuluję! Kapitalny występ twojego krajana z Kruszwicy! - napisał Tomasz Kucharski, dwukrotny wioślarski mistrz olimpijski. Jeśli komuś w Polsce sport kojarzy się z Kruszwicą, to z dużym prawdopodobieństwem, że od razu też z Ireneuszem Śmigielskim.

Mateusz Stępień: Pamięta pan pierwsze igrzyska, które oglądał?
Ireneusz Śmigielski, prezes Klubu Olimpijczyka w Kruszwicy: W telewizji, na biało-czarnym ekranie, oglądałem olimpiadę w Monachium. To było w 1972 roku, miałem wtedy osiem lat. Na żywo - w Atenach w 2004 roku.

Co z nich najbardziej?
Z telewizyjnych igrzysk przede wszystkim olimpijski finał w piłce nożnej, mecz Polska - Węgry, nasze zwycięstwo i dwie bramki Kazimierza Deyny. Z Aten, piłkarskie mecze Argentyny - półfinał i finał. Na żywo widziałem grę kapitalnego, szalejącego na boisku Argentyńczyka. Nazywał się Carlos Tevez. Na tych samych igrzyskach, na stadionie lekkoatletycznym, byłem na finale biegu na 100 m. mężczyzn. Zwyciężył Justin Gatlin.

A pamięta pan swoje sportowe początki?
Sport był popularny w moim domu. Całą rodziną oglądaliśmy relacje z igrzysk i transmisje z meczów piłkarskich. W Kruszwicy mieszkaliśmy przy ul. Mickiewicza, do szkoły miałem trzy minuty drogi piechotą. Popołudnia i weekendy spędzałem na przyszkolnym boisku. Sport szybko stał się nieodłączną częścią mojego życia. Uprawiałem sporo dyscyplin: sporty drużynowe - piłkę nożną, koszykówkę, siatkówkę, ale też czwórbój lekkoatletyczny. Był okres, gdy skakałem wzwyż. Mogło być tak z dwóch powodów. Zachęcony świetnym występem i złotym medalem Jacka Wszoły z igrzysk w Montrealu w 1976 roku oraz warunkami, jakie do tej dyscypliny przygotowała nam, swoim uczniom, nauczycielka wychowania fizycznego, pani Teresa Jeznach. Zorganizowała dobry zeskok, nauczyła skakać techniką flop. Była nową nauczycielką, po studiach, zarażała nas sportem i potrafiła wychwycić to, co mieliśmy najlepszego - szybkość, technikę, wytrzymałość i zachęcić do dyscypliny, w której najlepiej zdyskontowalibyśmy te umiejętności.

Pan zapisał się do klubu piłkarskiego.
Krótko po turnieju dzikich drużyn trafiłem do Gopła Kruszwica. Grałem tam od trampkarzy, przez wszystkie szczeble juniorskie, do momentu, gdy wyjechałem na studia do Bydgoszczy. Przez pewien okres moim trenerem był Włodzimierz Figas, dzisiejszy wicestarosta inowrocławski. W tamtym czasie nie były prowadzone takie statystyki, ale od trenerów wiedziałem, że na koniec każdych rozgrywek albo zostawałem najlepszym strzelcem, albo ocierałem się o podium. Szybko jednak skończyłem grać. Będąc w szkole średniej miałem dwa lata przerwy w treningach. Po ich wznowieniu Gopło miało dwa zespoły. W pierwszym grali starsi i doświadczeni piłkarze, trudno było przebić się młodszym. Występowałem więc w tym drugim. Po roku przeprowadziłem się do Bydgoszczy, bo tam zacząłem studia. Po latach, przez krótki czas, byłem prezesem Gopła.

Marzyła się panu Akademia Wychowania Fizycznego w Gdańsku.
Ale się na nią nie dostałem. Było zbyt dużo chętnych, a za mało miejsc. Wszystkie dokumenty rekrutacyjne od razu zawiozłem do Bydgoszczy. Na Wyższej Szkole Pedagogicznej, która z czasem przekształciła się w Uniwersytet im. Kazimierza Wielkiego, był podobny kierunek - wychowanie fizyczne, z tym, że połączone z resocjalizacją. To był kierunek stricte nauczycielski. Dziedzina resocjalizacji wzięła się w moim życiu z przypadku. Na trzecim roku szukano chętnych studentów do pracy w zakładach karnych, m.in. także do Inowrocławia. W podobnym okresie dostałem propozycję etatu w szkole, jako nauczyciel w Kruszwicy. Po studiach chciałem się sprawdzić w nowych warunkach, byłem już po praktykach w bydgoskim areszcie. Poza tym, oferta pracy w areszcie była korzystniejsza finansowo, z szansą na mieszkanie w Inowrocławiu i przy okazji z możliwością odpuszczenia mi służby wojskowej. I tak po studiach trafiłem do pracy w Areszcie Śledczym przy ul. Narutowicza, który kilka lat temu zmienił nazwę na Zakład Karny.

Jak wyglądały początki w tej pracy?
Praktyki w areszcie w Bydgoszczy pozbawiły mnie lęku przed hukiem trzaskających krat i widokiem skazanego. Przyzwyczaiłem się do tego. W Inowrocławiu byłem wychowawcą, ale nie wiem, czy do końca jest to właściwa nazwa tego stanowiska. Za murami aresztu życie jest zupełnie inne. Ale tak, jak na zewnątrz, ludzie mają swoje problemy, w tym konkretnym przypadku są to więźniowie. Byłem więc raczej pracownikiem socjalnym - pośrednikiem pomiędzy skazanymi, a ich rodzinami; kimś, kto pomoże zorganizować spotkanie; zadzwoni do kogo trzeba; porozmawia z samym więźniem, gdy ten tego potrzebuje. Byłem od razu po studiach, z energią w sobie i chęcią dzielenia się nią z innymi. Zaczynałem pracę, co też ważne, na przełomie 1989 i 1990 roku, w okresie największych zmian politycznych, społecznych i gospodarczych. Zmieniał się m.in. kodeks karny i regulamin kary pozbawienia wolności.

Pomogło w pana pracy?
W tym, co ja zamierzałem zrobić, myślę, że nawet bardzo. Od początku chciałem przenieść na więźniów moją sportową pasję. Zacząłem od zorganizowania prostych gier. Nie było dużo miejsca, ale wystarczyło na wstawienie do świetlicy stołu do tenisa stołowego. Później wyszliśmy na dziedziniec. A tam, wiadomo, teren też ograniczony. Zaproponowałem minisiatkówkę, potem piłkę nożną. Na początku nie było kolejki chętnych. Więźniowie patrzyli na mnie podejrzliwie. Zastanawiali się, co kombinuje ten małolat, bo tak na mnie mówili. Później się przekonali - i do mnie i do sportu, który stał się nicią porozumienia między nami. Potem zainteresowanie piłką nożną było tak duże, że zorganizowałem mecz pomiędzy więźniami i funkcjonariuszami, potem kolejny i następny. Odbyły się trzy, sędziował w nich były milicjant. Później ze skazanych i funkcjonariuszy złożyłem drużynę i zgłosiłem do inowrocław-skiej ligi TKKF. „Paragraf”, bo tak się nazywała, występowała w niej przez osiem lat i był to pierwszy taki zespół w kraju.

Resocjalizacja przez sport dawała efekty?
Jak najbardziej i to nawet takie, których sam do końca się nie spodziewałem. Sport pomagał - spadła liczba wykroczeń wewnątrz aresztu, stworzyła się większa integracja pomiędzy więźniami, poprawiła się komunikacja na linii skazany - funkcjonariusz. Oczywiście, na tyle na, ile to było możliwe. Nie zapominajmy, że rozmawiamy o tym w kontekście więzienia. Co więcej, zespół zgłoszony do rozgrywek składał się z czterech funkcjonariuszy i siedmiu więźniów. Ci ostatni byli grypsującymi, czyli spod twardej więziennej kultury.

Jak to więc funkcjonowało?
Prawie wzorowo. Więźniowie sami mówili, że grypsują w areszcie, ale poza murami, to już coś innego, możemy sobie z wami - zwracali się do funkcjonariuszy - spokojnie porozmawiać. W lidze TKKF występowały drużyny z dużych zakładów pracy - z Inofamy, wodociągów, MPK, Sody Mątwy, były też ekipy z dwóch jednostek wojskowych. Nam szło na tyle dobrze, że jeden z sezonów skończyliśmy na drugim miejscu, zaraz za Inofamą. Chłopaki z tej drużyny nie mogli się zorganizować i w meczu o nieformalne mistrzostwo lig TKKF w ówczesnym województwie bydgoskim, wystąpił „Paragraf”. Dla nas było to nie tylko wyzwanie sportowe. Pierwszy mecz był w Bydgoszczy. Nie było mowy o wynajęciu autokaru, w podróż wybraliśmy się autobusem PKS-u. Dostaliśmy zgody od przełożonych, diety do rozpisania i rozliczenia. Zagraliśmy na boisku przy ul. Słowiańskiej na Wyżynach i niespodziewanie zremisowaliśmy 2:2. Co ważniejsze, ten wyjazd został przeprowadzony bardzo sprawnie, przede wszystkim logistycznie i organizacyjnie. Można powiedzieć, że był takim pedagogicznym eksperymentem. Zakończył się naprawdę pozytywnie. Ale niestety, później, dwóch naszych więźniów spóźniło się z powrotem z weekendowej przepustki, a że byli ważnymi piłkarzami w naszej linii obrony, w rewanżu przegraliśmy 0:1.

Jak doszło do założenia w areszcie Klubu Olimpijczyka?
Zaczęło się od pojedynczych wizyt sportowców w areszcie. Na pierwsze spotkanie, w 1990 roku, zaprosiłem Piotra Prabuckiego, pochodzącego z Inowrocławia, wtedy gracza GKS-u Katowice, później m.in. Lecha Poznań. Po nim był kolejny inowrocławianin - Jan Jaskólski, lekkoatleta, zawodnik Noteci Mątwy i Zawiszy Bydgoszcz, trzykrotny olimpijczyk, następnie Ewa Borowska, mistrzyni świata w wędkarskie rzutowym. Gościliśmy piłkarzy Zawiszy - Piotra Nowaka, Dariusza Durdę, Mirosława Rzepę. Po dziesięciu takich spotkaniach postanowiłem wyjść poza nasz region i zadzwoniłem do Polskiego Komitetu Olimpijskiego. Chciałem rozmawiać z prezesem, ale jak się okazało, nie było to takie łatwe. O szczegółach zacząłem więc rozmawiać z panią, która odebrała telefon po drugiej stronie. Trafiłem świetnie, bo była to Elżbieta Kwiatkowska, taki łącznik pomiędzy PKOL-em, a organizacjami, placówkami, szkołami, do których wysyłała sportowców na różne przedsięwzięcia. Wtedy, pierwszy raz w sprawie zaproszenia olimpijczyka, zadzwonił do niej pracownik aresztu. Zapewniła, że pomoże i nawet przyjedzie razem ze sportowcem. Spotkanie odbyło się w styczniu 1995 roku. Byłem w szoku, gdy zobaczyłem naszego gościa. Maria Kwaśniewska-Maleszewska, ówczesna żywa legenda, medalistka igrzysk w Berlinie z 1936 roku, ponadto brała czynny udział w ruchu oporu, w domu ukrywała i pomagała Żydom. Piękne karty - sportowa i życiowa. Po wszystkim spotkaliśmy się z Elą, poznała historię naszych działań, zaproponowała założenie klubu olimpijczyka i zapewniła o swojej pomocy. Tak się zaczęło. Dzięki pracy w areszcie wszedłem na olimpijską ścieżkę, po której chodzę też dzisiaj.

Kto wywoływał największe zainteresowanie?
Zainteresowanie było zawsze i duże. Więźniowie uczestniczyli chętnie, byli aktywni, pomiędzy nimi i gośćmi toczyły się długie i ciekawe rozmowy. Sala, w której odbywały się spotkania, maksymalnie mogła pomieścić 50 osób. Komplet był zawsze podczas odwiedzin żużlowców i piłkarzy. Ci byli z wysokiej półki. Z żużlowców - bracia Gollobowie, Piotr Protasiewicz, Tomasz Bajerski, Robert Sawina, z piłki nożnej - był trener Andrzej Strejlau, byli piłkarze - Grzegorz Lato, Jan Tomaszewski, czy grający wówczas - Piotr Mowlik, Piotr Świerczewski, wspomniany Piotr Nowak. Ten ostatni stał się naszym etatowym gościem. Gdy przebywał w okolicach Bydgoszczy, często do nas zaglądał. Scenariusz spotkania zawsze wyglądał podobnie - przez pierwsze pół godziny rozdawał autografy, kolejne dwadzieścia minut poświęcał na zdjęcia z więźniami, potem rozmowa - półtorej godziny. Nowak opuszczał areszt z kroplami potu na czole, ale bardzo zadowolony, był pod wrażeniem. Dzięki tym spotkaniom zaprzyjaźniłem się z nim. Kilka razy byłem u niego w Monachium, gdzie grał przez cztery lata. Podczas tych wizyt dopytywał o „Paragraf”, pytał, jak nam idzie w TKKF, jak układa się współpraca z więźniami, jakie osiągamy wyniki, jakie mamy barwy itd. Dwa miesiące później na adres aresztu Piotrek przysłał ogromną paczkę. W środku znajdowało 20 kompletów biało-zielonych, oryginalnych strojów piłkarskich firmy „Nike”. Byliśmy w szoku. Tak, jak później nasi przeciwnicy z boiska.

Po 15 latach zrezygnował pan z pracy w areszcie i po pobycie w działach marketingu dwóch firma, trafił do Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego w Kruszwicy. Tam również prężnie funkcjonuje Klub Olimpijczyka.
Ośrodek powstał w 2008 roku. Jako wychowawcy najpierw musieliśmy złapać kontakt z dziewczętami. To nie było łatwe, nie ma co ukrywać. One pierwszy raz znalazły się daleko od domów i miast, w których znały każdy kąt, w rodzinne strony wracały raz lub dwa razy w roku. Były pod zamknięciem, musiały przestrzegać regulaminu, funkcjonował system nagród i kar. Przydały mi się poprzednie doświadczenia. Pierwsze spotkanie ze sportowcem zorganizowałem po dwóch miesiącach. Odwiedził nas Mirosław Piesak, niepełnosprawny pływak, multimedalista igrzysk paraolimpijskich i on bardzo mi pomógł. To była rozmowa z człowiekiem, który przekraczał sportowe i życiowe granice, osiągnął ogromne sukcesy pomimo swojej niepełnosprawności. Potem odwiedzili nas judoczka Aneta Szczepańska oraz Mikołaj Burda, wioślarz, dzisiaj już czterokrotny olimpijczyk, pochodzący zresztą z Kruszwicy. Z każdym kolejnym rokiem szkolnym przyjeżdżali do nas ciekawi goście. Był piłkarz Michał Masłowski, kruszwiccy olimpijczycy z Rio - Jakub Krzewina i Artur Mikołajczewski, były wioślarka Monika Ciaciuch, kajakarka Marta Walczykiewicz, kolarka Edyta Jasińska. Bardzo pozytywne postaci. Przywiozły ze sobą stroje sportowe, Edyta także kaski. Nasze dziewczyny je przymierzały, robiły sobie w nich zdjęcia, panowała świetna atmosfera. W zakończonym niedawno roku szkolnym gościliśmy kilkunastu sportowców. Na kolejny, jako klub, mamy jeszcze ambitniejsze plany. Jestem po rozmowach z kilkoma naprawdę światowej klasy polskimi sportowcami. Pierwsze głośne nazwisko szykujemy na jesień.

Domyślam się, że nie jest łatwo ściągnąć takiego sportowca.
W całej tej organizacji to jest najtrudniejsze. Sportowców można podzielić na dwie grupy - tych, którzy zakończyli kariery i wciąż aktywnych. Ci pierwsi mają więcej czasu, a gdy przyjeżdżają, to przed wizytami u nas, w MOW-ie, odwiedzamy też pobliskie szkoły. Druga grupa non stop jest na zawodach, zgrupowaniach, bardzo często poza Polską. W ich przypadku pomagają wyrobione od lat znajomości, rozmowy, namowy i szczęście, żeby pasował termin.

Jadący obecnie w Tour de France, pochodzący z Torunia kolarz Michał Kwiatkowski, o którego słyszałem, że też były starania, żeby przyjechał do Kruszwicy - w tym roku był w domu przez 16 dni. Mamy połowę lipca.
To jest nie do przeskoczenia. Jakiś czas temu zapraszałem popularnego i utytułowanego polskiego lekkoatletę. Przebywał na zgrupowaniu w Cetniewie, z Kruszwicy to ok. 300 km. Zaproponowałem, że rano po niego przyjadę, weźmie udział w jednym spotkaniu, po nim od razu odwiozę. Wczesnym popołudniem byłby już z powrotem. Niestety nie zgodził się na to trener, któremu w ten sposób uciekłaby jednostka treningowa. Oprócz takich spotkań, w tym roku, nasz Klub Olimpijczyka, już po raz piąty zorganizował w Kruszwicy imprezę „Polscy Olimpijczycy Dzieciom”. Wcześniej siedem razy odbyła się ona w Inowrocławiu. Ostatnio wzięły w niej udział dzieciaki i młodzież z sześciu placówek i pięcioro olimpijczyków. Organizujemy wyjazdy na pikniki olimpijskie do Warszawy, czy memoriał im. Kamili Skolimowskiej. Najbliższy odbędzie się 15 sierpnia, zapraszam wszystkich chętnych. Za te sprawy odpowiada Arkadiusz Dybicz, członek naszego klubu, który we wzorowy sposób zajmuje się całą logistyką i organizacją.

„Laury Olimpijskie Olimpijczyków zasłużonych dla Kruszwicy i ziemi kujawskiej” - pamiątkowe tablice sportowców, które od kilku lat odsłaniane są w okolicach Mysiej Wieży, to także inicjatywa kruszwickiego Klubu Olimpijczyka.
Dwa pierwsze laury były Mikołaja Burdy i Władysława Świątka - strzelca, olimpijczyka z Paryża z 1924 roku. Tablicę odsłoniła jego córka. Szukałem jej przez dwa lata, nie miałem żadnego punktu zaczepienia. Odsłonięcie tego lauru było bardzo wzruszające. Ona nie mogła pamiętać swojego taty, zmarł na gruźlicę w wieku 33 lat, miała wtedy dwa miesiące. Później do tej alei dołączyli utytułowani wioślarze - Tomasz Kucharski i Kazimierz Naskręcki, obecnie trener w kruszwickim Klubie Wioślarskim, w kolejnym roku - Robert Sycz i Jerzy Broniec. Pod koniec lipca swoje olimpijskie laury będą mieć Artur Mikołajczewski i Jakub Krzewina, kruszwiczanie, olimpijczycy z Rio de Janeiro.

Pan obecnie uprawia sport?
Mam 53 lata, teraz preferuję jazdę rowerem. Mamy w regionie dobre trasy i to wykorzystuję. W piłkę nożną skończyłem grać krótko po 50 urodzinach. Był to mecz w halowej inowrocławskiej lidze TKKF.

Kiedy planuje pan kolejny wyjazd na Igrzyska Olimpijskie?
Liczę na to, że następne igrzyska po Tokio 2020, te w 2024, odbędą się już w Europie. Po Atenach 2004, w 2006 roku byłem na zimowych w Turynie. Ostatnio, w 2012 roku, na letnich w Londynie. Każda olimpiada to niezapomniane wrażenia.


emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na inowroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto