Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

No to jemy: pierwszy klub kolacyjny we Wrocławiu

Lucyna Jadowska
Lucyna Jadowska
No to jemy, klub kolacyjny we Wrocławiu
No to jemy, klub kolacyjny we Wrocławiu Notojemy.pl
Morele w alkoholu, dorsz z czarnym ryżem czy duszona ośmiornica?

Udostępnij artykuł na Facebooku

Takie specjały tylko we Wrocławiu, a dokładniej na Sępolnie, gdzie w poniemieckim szeregowcu powstał pierwszy we Wrocławiu klub kolacyjny. Paulina Michalska, pomysłodawczyni klubu, stworzyła go w swoim mieszkaniu na poddaszu. Ma tam duży stół, przy którym mieści się osiem osób. Ostatnio wydała kolację z hiszpańskimi przysmakami w roli głównej. Chętnych było dużo i Paulina już planuje powtórkę. A potem? Pewnie będzie dynia i gęś - bo przecież zbliża się najlepszy moment na ich przyrządzenie.

Kluby kolacyjne to nowa moda w Polsce. Wcześniej takie inicjatywy pojawiły się w Stanach Zjednoczonych czy Wielkiej Brytanii. Klub kolacyjny to połączenie przyjęcia w domu z wizytą w restauracji, to również okazja do spróbowania pysznych frykasów, których na co dzień nie jemy. W takich klubach przy jednym stole spotykają się osoby, które wcześniej się nie znały. Jak trafić na taką kameralną kolację? Wystarczy śledzić stronę internetową klubu kolacyjnego, w którym chcemy zjeść i czekać na pojawienie się informacji o planowanej kolacji.

We Wrocławiu działają dwa kluby kolacyjne: Pod beszamelem i No to jemy, który założyła Paulina Michalska. Przeczytajcie rozmowę z założycielką klubu No to jemy.


Jak powstał klub No to jemy?

Przeprowadziłam się z Poznania do Wrocławia i musiałam wymyślić, co będę tutaj robić. Nie chciałam wracać do restauracji - w Poznaniu prowadziłam restaurację z rodzicami, ale tu postanowiłam zostać przy kuchni i gotowaniu. Klub kolacyjny to także sposób na poznanie nowych ludzi. We Wrocławiu znałam niewiele osób, więc klub okazał się dobrym pomysłem na nowe znajomości.

Czym różnią się kluby kolacyjne od zwykłych restauracji?

W Polsce, jeśli idzie się samemu do restauracji, nie można przysiąść się do kogoś do stolika, porozmawiać. Je się obiad w samotności i wychodzi. A do klubu można spokojnie przyjść samemu i porozmawiać z innymi gośćmi, tam jest taka rodzinna atmosfera. W klubie kolacyjnym chodzi głównie o relacje między ludźmi, miłe spotkania. Nieprzypadkowo często przychodzą tam osoby, które wcześniej się nie znały. W takim miejscu jedzenie jest tylko pretekstem.

Ale za to Twoje dania wyglądają bardzo apetycznie. Jak ustalasz menu, które pojawia się na stole?

Pomysł pojawia się na kilka dni przed kolacją. Staram się, żeby moi goście mogli poznawać kuchnię z różnych regionów świata. Oczywiście, mogą też sami proponować potrawy. W ostatni czwartek zaserwowałam potrawy z kuchni hiszpańskiej. Była nawet ośmiornica.

I jedzą wszystko, jak leci? Nawet ośmiornicę?

Tak, większość z uczestników mojego klubu kolacyjnego nauczyłam już jeść ślimaki, ośmiornice czy ostrygi. Na początku kręcili nosem, ale potem sami się dziwili, jakie to dobre.

Takie ślimaki czy ośmiornice to dość niespotykany towar w Polsce. A Twoja kuchnia, jak sama przyznajesz, to świeże i zdrowe produkty. Da się to pogodzić?

Tak, jestem członkinią klubu Slow Food Wielkopolska i przestrzegam wszystkich zasad związanych z dobrym jedzeniem. Dlatego kiedy przygotowuję kolację, rano wybieram się na pobliski targ po świeże warzywa i owoce. Niestety, na targu na Sępolnie nie mogę dostać świeżej ośmiornicy czy ślimaków. Wtedy korzystam z hurtowni we Wrocławiu, która sprowadzała dla mnie ostatnio m.in. ośmiornicę z Hiszpanii. Romantyczniej zabrzmiałoby, gdybym sama upolowała taką ośmiornicę, ale niestety to niemożliwe. Swoją drogą moi goście byli ostatnio mocno rozczarowani, gdy dowiedzieli się, że liście bananowca, którymi zwykle przystrajam stół, też są z hurtowni, a nie z mojego własnego ogródka.

Goście wychodzą niezadowoleni z kolacji? Coś im nie smakuje?

Mój klub powstał na początku tego roku i do tej pory miałam kilkanaście kolacji. Na szczęście nikt jeszcze nie wyszedł niezadowolony i z talerzy znika zawsze całe jedzenie.

Ile musimy zapłacić, żeby wybrać się na taką kolację?

Koszt dla jednej osoby to ok 100 zł. Czasem wychodzi trochę więcej, tak jak w przypadku ostatniej kolacji. Na hiszpańskie jedzenie składka wynosiła 120 zł. Wszystko przez to, że owoce morza są u nas drogie i było dużo przystawek. Goście muszą też zabrać ze sobą wino, sama nie potrafiłam dobrać trunku, który wszystkim smakował, więc każdy kupuje takie wino, jakie mu smakuje.

Da się z czegoś takiego wyżyć?

Jak na razie nie. Moim głównym zajęciem jest catering, a klub to hobby.

By móc robić takie wymyślne jedzenie, trzeba mieć wykształcenie gastronomiczne?

Nie, w żadnym wypadku. Moi rodzice, którzy mają restaurację w Poznaniu, są po zootechnice. Ja też nie mam wykształcenia gastronomicznego. Gotowanie można ćwiczyć codziennie i w końcu dochodzi się do mistrzostwa. Zresztą np. takie ośmiornice nie są trudne do przygotowania. Najtrudniejsze są z reguły dania, które uważamy za proste.

A kiedy następna kolacja w No to jemy? Co pojawi się na stole?

W planach mam powtórzenie kolacji hiszpańskiej. Kiedy menu pojawiło się na mojej stronie, zgłosiło się dużo osób i nie wszyscy zmieścili się przy moim ośmioosobowym stole. Potem na kolacji pewnie będzie dynia - zaczął się sezon na ten owoc.

Zobacz stronę No to jemy


Czytaj też:


Monster Jam 2011
we Wrocławiu


One Love Festival 2011 [program]


Koncerty i festiwale w 2011 roku


ZOO Wrocław: cennik, dojazd

**

**

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto