Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

40 lat Automobilklubu Inowrocławskiego

Ewelina Jagodzińska
Krzysztof Studziński na torze w Toruniu w 1999 roku.
Krzysztof Studziński na torze w Toruniu w 1999 roku. Nadesłane
Sport, turystyka, bezpieczeństwo - tym trzem zasadom od 40 już lat wierny jest Automobilklub Inowrocławski. Z prezesami jubilata wspominamy motoryzacyjną historię.

W 1975 roku w Fabryce Maszyn Rolniczych Agromet-Inofama w Inowrocławiu zebrała się grupa sympatyków motoryzacji, która postanowiła zawiązać Koło Automobilklubu Bydgoskiego. Na prezesa wybrano współzałożyciela Koła Bogumiła Glauberta.

- Nie byłem przy samym tworzeniu się klubu. Uczyłem się wtedy w klasie maturalnej, a Bogumił Glauber był naszym nauczycielem. Gdyby rok wcześniej pojawiła się inicjatywa założenia klubu, podejrzewam, że już wtedy byłbym jego członkiem, bo pociąg do motoryzacji miałem zawsze - wspomina Krzysztof Studziński, który od 1990 roku przez blisko 20 lat, bo do grudnia 2008 roku pełnił funkcję prezesa.

Wspomniany, dziś 88-letni Bogumił Glauber, pierwszy prezes klubu, gościł na uroczystości, jaka z okazji 40-lecia istnienia klubu odbyła się w minionym tygodniu w Teatrze Miejskim.
- Był bardzo zadowolony z tego, jak jego „dziecko” rozwinęło się. Nie ukrywał zaskoczenia, bo choć wiedział, że inowrocławski klub nadal istnieje, to nie spodziewał się, że tyle osiągnął. Bo kiedy wystawiliśmy w holu teatru puchary, dyplomy i 6 tomów kroniki klubu, to okazało się, że jest tego naprawdę dużo - podkreśla obecny prezes Jerzy Marczewski.

Puchary te to efekt pracy, talentu i chęci wielu ludzi.
- Jest gdzieś taki zeszyt, który przekazałem, gdzie wszyscy, którzy przewinęli się przez ten klub, byli wpisywani, więc od początku istnienia klubu było ponad tysiąc członków, a w takim najlepszym okresie mieliśmy ich około 150 ale taka norma to 60-70 osób - mówi Studziński.

Sportowe początki

- W ogóle to na początku był to klub turystyczny - wspomina Studziński. - Robiono takie trzydniowe wypady nad morze, jakimś szlakiem, potem zaczęło przeradzać się to w dwudniowe, regionalne „rajdy turystyczne”, była to po prostu rodzinna impreza z dużą ilością zabawy, a przy tym na jakimś wytyczonym placu odbywała się próba zręczności jazdy. Po roku 89, jak już pełniłem funkcję prezesa, do zarządu weszło wtedy trochę więcej świeżej, młodej krwi i zaczęło nam brakować w tym wszystkim sportu. Oprócz rajdów turystycznych zaczęliśmy organizować konkursowe jazdy samochodowe. W dzisiejszych czasach jest to „przedszkole” do wejścia w świat sportu rajdowego. Na tych KJS- ach zdobywało się punkty, które były potrzebne do zdobycia rajdowej licencji, wtedy była to licencja R2, czyli odpowiednik dzisiejszej licencji RN, czyli narodowej. Było u nas takie zapotrzebowanie na te licencje, ewidentnie, że tak powiem „nosiło nas”, między innymi mnie. Chcieliśmy w ten wyższy sport uderzyć. A, że nasze tereny nie nadawały się za bardzo pod rajdy, to zapaliliśmy się do wyścigów samochodowych. W międzyczasie ze Szwecji wrócił nasz kolega Bogusław Wach i przywiózł nową jakość, to znaczy folkrace, to jest odmiana rallycrossu. Heniu Strzelecki, Wiesław Białka i ja zaczęliśmy bawić się w to. Tak się spodobało, że od roku 1995 mówimy o rallycrossie w Polsce. Przez pewien okres byliśmy drugą po Warszawie ekipą rallycrossową - wspomina Studziński.

Koszty tych zwycięstw bywały czasem wyjątkowo okrutne. Samochody były nie tylko poobijane, ale czasem kompletnie nie nadawały się do kolejnych wyścigów, a o sponsorów było ciężko. Zawodnicy i z tym radzili sobie świetnie.

- Heniu Strzelecki był i jest do dziś, świetnym blacharzem. Pamiętam, miałem kiedyś takie przykre zdarzenie na torze i Heniu podszedł do mnie z takim wielkim młotem i puka mi w te drzwi, mnie już łzy prawie leciały na ten widok, ale on był jak chirurg, wiedział gdzie i z jaką siłą uderzyć i samo się prostowało. Wiesiu Białka był i jest świetnym mechanikiem, każdy z nas miał jeszcze swoje serwisy, takich ludzi, którzy znali nasze samochody na pamięć. Problem był tylko wtedy, kiedy, tak jak mnie się to przydarzyło, samochód zapalił się na torze, wówczas już nie było rady - opowiada Studziński, który w swojej karierze ścigał się różnymi samochodami, poczynając od malucha, poprzez cinquecento, wartburga, peugeota, fiestę a kończąc na mitsubishi. - Na ówczesne czasy, mitsubishi to była już bardzo wysoka półka. Nagle przesiąść się z auto 180-konnego na 360-konne to było coś - wspomina.

Znany w kraju

W tym bardzo sportowym dla klubu okresie, o IKS mówiło się bardzo wiele, klub stał się znany i uznawany w całej Polsce. Medale mistrzostw Polski zdobywali Jacek Ptaszek, Krzysztof Jankowski.

W latach największego rozkwitu IKS, czyli w połowie lat 90- tych prężnie rozwijał się też nurt turystyczny w klubie. Skutki tego były fantastyczne: uzyskanie tytułu drużynowego wicemistrza Polski 1997 i 1998 oraz mistrza kraju 1999.

- Wówczas firma Joaga państwa Wiącek, którzy byli czynnymi działaczami klubowymi, ufundowała nam takie bardzo jaskrawe, przepiękne kamizelki z logo naszego klubu. Dziś takie materiały są już popularne, ale wówczas... Oni wtedy szyli kamizelki dla belgijskich policjantów, a z resztek uszyli nam kamizelki. To był ten najlepszy okres lata 90- te i początek roku 2000 -mówi Studziński.

Na pytanie o najmilsze wspomnienia z lat swojej prezesury w IKS, odpowiada, że najwspanialszy był kontakt z ludźmi, zwłaszcza podczas festynów motoryzacyjnych organizowanych w dniu jego imienin.
- Ich początki były jeszcze na stadionie, wtedy mieliśmy też połączenia na żywo z ówczesnym radiem „I”, w którym zresztą co tydzień odbywały się audycje motoryzacyjne. Zarówno audycje, jak i festyny zyskały ogromną sympatię mieszkańców. Robiliśmy wtedy różne wyścigi, także szajowozami, konkursy na gokartach, ale takich na pedały, było dużo śmiechu - opowiada.

Klub zresztą do dziś jest corocznym organizatorem festynu z okazji dnia św. Krzysztofa.
- Bierzemy też udział w licznych imprezach, festynach organizowanych na rzecz bezpieczeństwa. Pokazujemy na nich sportowe samochody, stroje dla zawodników, samochody z klatką. W ten sposób wpajamy dzieciakom, że tylko w takim samochodzie i w takim stroju można jeździć szybko - mówi Marczewski, który swoją przygodę w inowrocławskim automobilklubie rozpoczynał jako 17- letni uczestnik KJS-ów.

W tej chwili Automobilklub Inowrocławski liczy około 60 członków. Zawodnicy nadal jeżdżą ze świetnymi wynikami. Choćby ostatnio w Pucharze Polski w rallycrossie w najsilniejszej klasie aut z napędem na jedną oś Jerzy Marczewski i Witold Starobrat wywalczyli drugie i trzecie miejsce.
Startował w tych zawodach również Piotr Smoliński, który po tegorocznej przerwie, zapowiedział już powrót do startów w przyszłym roku.

Wierny tradycji

Jak zapewnia Jerzy Marczewski, klub pozostaje wierny tradycji i wciąż żyje.
- Poza startami zawodników, klub organizuje tradycyjnie kilka razy w roku rajdy turystyczne, rodzinne, a także zawody kartingowe, w których może uczestniczyć każdy. Nie ma konieczności posiadania licencji - mówi. - Mamy też sporą grupę miłośników starych samochodów. Oni jeżdżą na zloty po całej Polsce.

Już niebawem, bo 11 czerwca klub zaprasza na kolejny rodzinny rajd turystyczny. Więcej o tym wydarzeniu w kolejnym numerze „Głosu Inowrocławia”.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Bydgoska policja pokazała filmy z wypadków z tramwajami i autobusami

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na inowroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto